Zbliżała się północ. Była to moja ulubiona pora dnia. Zanim jeszcze nastąpiła pobiegłam na polowanie. Poczułam zapach sarniny i objęłam trop. Po jakimś czasie trafiłam na ową sarnę. Była ranna więc łatwo było ją złapać. Nie minęło wiele czasu a zajadałam się pysznym mięsem. Niestety nie mogłam rozkoszować się tym smakiem gdyż zza drzewa wybiegł jakiś biały wilk.
-Ona była moja!- warknął
-Och, wybacz. Nie patrzyłam czy była podpisana - wyszczerzyłam zęby
-A nie dziwiło cię może dlaczego była ranna!
-Masz racje. Jej życie przecież jest tak cenne!
Przez chile na jego pysku pojawił się cień uśmiechu lecz po chwili warknął:
-Co ty tu właściwie robisz?
-Dopóki mi nie przeszkodziłeś to -spojrzałam się na leżącą sarnę.
-Wybacz że przeszkodziłem w jedzeniu MOJEJ sarny.
-Nic nie szkodzi. Mogę to tym zapomnieć jeśli stąd odejdziesz.
-Mam odejść z pustym brzuchem?!
-Potraktuję to jako przeprosiny. Jedz - wskazałam na zdobycz - Ja już jadłam.
Szybko dobrał się do jedzenia. Widocznie już od dłuższego czasu ja ścigał. Gdy skończył jeść spytał:
-Jak cię zwą?
-Avada. - mruknęłam cicho
-Blanco.
Blanco ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz